poniedziałek, 15 września 2014

Prolog

Cześć i czołem! Witam was na moim nowym blogu. Może to nie jakiś majstersztyk, na pomysł na fabułę wpadłam podczas odkurzania, ale mam nadzieję, że się spodoba. Czytajcie, bawcie się dobrze, a przede wszystkim komentujcie! Komentarze bardzo motywują.
Pozdrawiam!


Pochylił wzrok, ponownie analizując pergamin, który trzymał w rękach. Głośno westchnął. Nie mógł uwierzyć w to, co czytał. Octavia nie utrzymywała z nikim kontaktu. Odkąd wyjechała minęło już prawie dziesięć lat. Od tego czasu kontaktował się z nią tylko raz i wolał nie wspominać tego incydentu. W końcu to było jej życie i jej wybór.
                Podszedł chwiejnym krokiem do stojącej w rogu dużej misy. Oparł na niej dłonie i patrząc na dno, myślał. Musi jej pomóc. Choćby nie wiem co. Pomimo tego, że wyjechała daleko, zmieniła imię i nazwisko, coś wciąż czyhało na nią w ciemności. Na nią i jej córkę.
                A on, Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu, musi jej pomóc. W końcu to przez niego zginął Anthony. Nigdy nie mógł sobie tego wybaczyć. Teraz jednak, ważniejsi od umarłych byli żywi. Mógł je jeszcze uratować. Każdy kto prosi o pomoc, tę pomoc dostanie.
                ***
                Marina skręciła za róg i nerwowo oglądając się za siebie, zapaliła papierosa. Żeby tylko nikt znajomy mnie nie spotkał, pomyślała i zaciągnęła się głęboko. Miała dopiero trzynaście lat, a paliła jak nałogowiec. Rozejrzała się wokół siebie. Lubiła Nowy Jork, w końcu to tutaj się wychowała.
                Rzuciła peta na chodnik i zdeptała go butem. Spojrzała szybko na zegarek i puściła się biegem. Zaraz skończy się długa przerwa, a Marina nie mogła pozwolić sobie na spóźnienie na historię Ameryki. Już i tak ma wystarczająco przesrane.
                ***
                Aportował się w cichym zaułku, gdzie nikt nie mógł go zobaczyć. Ruszył pewnym krokiem przed siebie. Po drodze spotkał kilku mugoli, którzy przyglądali mu się z zainteresowaniem. Jego wygląd na pewno odstawał od przeciętności. Znajdował się na przedmieściach, w ładnej okolicy domków jednorodzinnych. Rozejrzał się dookoła, szybko lokalizując numer piąty.
                Czuł niepokój. Nie wiedział, czego może się spodziewać. Przeszedł przez furtkę, obserwując uważnie. Ogródek był zadbany, trawnik równo przystrzyżony. Jego wzrok skierował się na drzwi wejściowe. Zapukał. Cisza. Podniósł wzrok do góry i jego serce przepełnił wielki ból.
                Mroczny znak.
                Pchnął mocno drzwi i szybkim krokiem wszedł do środka. Wyciągnął różdżkę zza pazuchy i trzymając ją przed sobą ruszył korytarzem. Wszystko wyglądało w porządku, jednak wiedział, że gdzieś natknie się na ciało. Albo na ciała.
- Octavio, nie…  –  jęknął, kiedy wszedł do salonu. Na podłodze leżała martwa kobieta. Nic się nie zmieniła od momentu, kiedy widział ją po raz ostatni.
                Szybkim krokiem przemierzył dom wzdłuż i wszerz. Nie było śladu po śmierciożercach. Ciała dziewczynki też nie znalazł, więc jeszcze nie wszystko stracone.
                „Albusie, wiem, że powinnam wcześniej poprosić cię o pomoc. Chciałam sama ochronić siebie i moją córkę. Popełniłam błąd. On wie, gdzie jestem. A kiedy mnie znajdzie, będę gotowa. Proszę cię jednak, zaopiekuj się moją córką. Zrób to ze względu na Anthony’ego.” – treść listu dźwięczała mu w głowie. Deportował się na środku salonu.
                ***
- Marina Hewitt, jesteś proszona do dyrektorki. – Pani Harris, nauczycielka matematyki, weszła do klasy pewnym krokiem. Marina poczuła ściskanie w dołku. Ktoś ją widział.
- Dziękuję za informację – mruknęła arogancko, patrząc wyzywająco na nauczycielkę. Wstała z krzesła i wyszła z klasy pewnym krokiem.
                Na dywanik wzywana była średnio trzy razy w tygodniu. Ciągle się do niej doczepiali, to źle zrobiła, tamto nie zrobiła. Można oszaleć. Zapukała do drzwi. Po kilku sekundach usłyszała „proszę wejść”, jednak to wzbudziło jej niepokój, bo głos z pewnością nie należał do dyrektorki. Niepewnie pchnęła drzwi. Kiedy zajrzała do środka, wybuchnęła gwałtownym śmiechem. Na samym środku gabinetu stał mężczyzna, który wyglądał jak żywcem wyjęty z Tolkiena.
- Kim pan jest? – spytała, z trudem opanowując śmiech. Rozejrzała się dookoła. Na krześle siedziała dyrektorka, która czytała jakieś dokumenty, zupełnie nie zwracając na nic uwagi.
- Marina Hewitt, zgadza się? – Jegomość popatrzył dziewczynie prosto w oczy.
- Tak. Kim pan jest, do jasnej ciasnej? – Dziewczynę coraz bardziej dziwiła ta sytuacja.
- Nazywam się Albus Dumbledore. Przyszedłem cię stąd zabrać.
- Nigdzie z panem nie idę! – wykrzyknęła Marina, patrząc na starca podejrzliwie. – Jest pan, starym zboczonym pedofilem! – Zbliżyła się w stronę dyrektorki i potrząsnęła nią. Ta zdawała się nic z tego nie robić.
- Marino, posłuchaj mnie uważnie – zaczął, patrząc dziewczynie prosto w oczy. – Twoja matka nie żyje.
- Co? Chyba pan żartuje…
- Przykro mi.
-To niemożliwe – szepnęła dziewczyna i zobaczyła przed oczami ciemność.

                Straciła przytomność.